Bo w życiu nie chodzi o to, żeby żyć, ale żeby przeżywać!

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 17

Z zamkniętymi oczami cierpliwie czekałam, aż nasza podróż dobiegnie końca. Z otwartych okien do auta wlatywało świeże powietrze, które tylko odrobinę nas ochładzało. Słońce świeciło niemiłosiernie, a korki wydłużały się z każdą upływającą minutą. Coraz częściej dało się słyszeć ciche westchnienia, również moje.
- Jesteś pewien, że nie możemy pojechać inną drogą?
- Skarbie, pytasz o to już piąty raz.
- Wiem, po prostu miałam nadzieję, że się pomyliłeś.
Kinga westchnęła raz jeszcze, a Konrad zaśmiał się cicho, kręcąc głową.
- Te kobiety.
Dodał żartobliwie Damian. Dwaj chłopcy okupowali przednie siedzenia, twierdząc, że to oni lepiej znają drogę. A my powinnyśmy odpoczywać z tyłu.
Mnie osobiście spodobał się ten pomysł, w przeciwieństwie do Kingi. Mogłabym swobodnie pomyśleć o moim coraz bardziej komplikującym się życiu, albo po prostu iść spać.. Gdyby to tylko było możliwe...

- Taak, za to mężczyźni dbają o wszystko..
Odezwałam się po raz pierwszy od postoju na stacji benzynowej.
- Jagoda, nie przygrzało cię to słońce czasami?
Zapytała zdziwiona Kinga.
- Jak dla mnie całkiem miła odmiana. Muszę przyznać, że się z tobą zgadzam. - wtrącił Damian, przyglądając się nam w lusterku.
- Chociaż klimatyzacji nie potrafią naprawić. - dodałam z uśmiechem.
- Ehh, ulżyło mi.
Kinga zaśmiała się cicho, wystawiając rękę za okno. A ja ponownie zamknęłam oczy, aby spróbować się zrelaksować.
Ani Konrad, ani Damian nie skomentowali tego w żaden sposób, dalej urażeni naszymi docinkami, którymi obdarzyłyśmy ich podczas próby ponownego włączenia klimy. W gruncie rzeczy zepsuli ją do reszty.
- Możecie włączyć radio? - zapytała przyjaciółka. - Tylko proszę delikatnie. - dodała śmiejąc się pod nosem.
Konrad uparcie patrząc przed siebie wcisnął odpowiedni przycisk, a sekundę później usłyszeliśmy rytmiczny kawałek o wakacjach.
Wyjrzałam przez okno, chcąc odwrócić myśli od rodziców, prawdziwych czy też tych, którzy mnie wychowali.
Inni tak jak my, niecierpliwili się ruchem drogowym, a raczej jego brakiem. Dwójka dzieci w niebieskim Audi przyciskała twarze do okien, robiąc przy tym śmieszne miny. Szczęściarze z nich.. Widocznie klimatyzacja działała im bez zarzutu. Starsze małżeństwo uśmiechało się do siebie podczas rozmowy, całkowicie ignorując upał i duchotę.
  Głośny klakson zwrócił naszą uwagę. Kilka metrów przed nami mężczyzna przed trzydziestką, wymachiwał ręką w kierunku innego auta, w którym siedział chłopak, na oko dwudziestoletni, z irokezem na głowie i kpiącym uśmieszkiem.
- Wyluzuj stary.
Z zaciekawieniem, tak jak reszta ludzi z samochodów, znajdujących się blisko zdarzenia, wychyliliśmy głowy przez okna, by lepiej słyszeć. Konrad dodatkowo wyłączył radio.
- Wyluzuj? Że co proszę?! Już ja cię nauczę szacunku gówniarzu.
Starszy mężczyzna z rozmachem zamknął drzwi swojego auta i podszedł dynamicznym krokiem do czarnego samochodu chłopaka.
- No już, wyłaź. Bądź facetem, a nie jakąś ciepłą kluchą. - przy ostatnim słowie splunął na asfalt.
Z twarzy chłopaka zniknął leniwy uśmiech, robiąc miejsce zaciętości i jakiemuś cichemu postanowieniu. Wyszedł z auta, zamknął za sobą drzwi i stanął oko w oko ze swoim rywalem.
- Na co czekasz? - zachęcił tamtego. - Może teraz ty tchórzysz?
Starszy mężczyzna zaśmiał się cicho, spojrzał w bok, a potem znienacka .. uderzył chłopaka z całej siły w twarz.
- Trzeba to powstrzymać.
Zanim się obejrzałam niemiłe docinki zamieniły się w bójkę, a Damian szedł w kierunku całego zamieszania. Konrad ruszył za nim. Bez wahania wysiadłam z auta, nie słuchając protestów Kingi.
Teraz mogłam z bliska oglądać zmagania czworga facetów. Damian złapał mężczyznę za ramiona i próbował odciągnąć go od chłopaka z irokezem, którym zajął się Konrad. Z niemałym trudem udało im się ich rozdzielić.
Chłopak przestał się wierzgać, więc Konrad mógł go puścić. Widocznie znudziło mu się  udowadnianie, że jest prawdziwym facetem... Tak, bardzo dojrzałe moim zdaniem.
Natomiast mężczyzna, który powinien być już dojrzały ze względu na swój wiek, dalej się wyrywał.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem!
- Niech się pan uspokoi.
Damian wzmocnił uścisk, godny prawdziwego zapaśnika.
- Jestem spokojny! Puść mnie do cholery!
Mężczyzna w jakiś sposób zdołał uwolnić rękę, by po chwili uderzyć łokciem, nos Damiana.
Zaczerpnęłam ze świstem powietrze i zakryłam usta ręką, krzywiąc się na widok strużki krwi, płynącej z nosa Damiana. Zdeorientowany puścił mężczyznę, który wykorzystał obrót sytuacji i ponownie z całej siły uderzył mojego przyjaciela w twarz. Tym razem trafił w oko.
Reszta ludzi dokoła wydobyła z siebie dźwięki współczucia, ale żadne nie pomyślało o pomocy.
Konrad, jakby budząc się z transu, powstrzymał mężczyznę przed dalszym rozlewem krwi. Przyszło mu z pomocą jeszcze kilku mężczyzn, którzy dopiero teraz poczuli, że powinni się włączyć. Wspólnymi siłami udało im się uspokoić mężczyznę. Podbiegłam do Damiana.
- Boże, nic ci nie jest?
Złapałam go za ramiona przypatrując się czerwonym śladzie po uderzeniu.
- Jest dobrze Jagoda, nie martw się.
Uśmiechnął się pocieszająco i złapał mnie w talii.
- Nie uderzył cię nigdzie indziej?
Przeniosłam dłonie na jego klatkę piersiową, sprawdzając czy wszystko z nim w porządku. Na szczęście, albo i nieszczęście, ucierpiała tylko jego twarz.
- Nie. Zobaczysz, do wesela się zagoi.
Zapewnił trafnie odczytując moje myśli.
- Chodźcie. Za chwilę powinniśmy ruszyć .
Konrad uporał się już z pobudliwym mężczyzna i szedł teraz w kierunku samochodu.
Zgodnie ruszyliśmy za nim. Niektórzy bili brawo dwóm wybawcom, uśmiechając się i krzycząc "Dobra robota!". Chłopcy tylko odwzajemniali uśmiechy, ale byli widać zbyt zmęczeni na jakiekolwiek konwersacje.
Zanim Damian zdążył usiąść na swoje miejsce, pociągnęłam go na tylne siedzenie.
- Kinga, przenieś się do przodu, okej? Mamy tu jakąś apteczkę?
- Jasne. Leży z tyłu pod siedzeniem.
Damian bez protestu zajął miejsce koło mnie, podczas gdy w końcu mogliśmy jechać dalej. Wyjęłam z apteczki wodę utlenioną i gazę. Przysunęłam się bliżej Damiana, polałam trochę wody na gazę i przysunęłam do jego twarzy.
- Nie ruszaj się teraz.
Delikatnymi ruchami przemywałam mu krew z rozciętej brwi i nosa. Mimowolnie zacisnął rękę na moim udzie. Zignorowałam ten fakt, domyślając się, że w jakiś sposób mu to pomoże.
Gdy skończyłam Damian wypuścił ze świstem powietrze i spojrzał mi w oczy.
- Nie musiałaś tego robić.
- Musiałam.
Znów poczułam to dziwne przyciąganie, które nie pozwalało mi odwrócić wzroku. Nie pomagał też szczery uśmiech Damiana.
- Dlaczego?
- Dlaczego, co?
W jakiś dziwny sposób zgubiłam wątek naszej rozmowy. W dodatku czułam się dziwnie, wiedząc, że Kinga i Konrad wszystkiemu się przysłuchują.
- Dlaczego zrobiłaś.. to wszystko? - zamaszystym ruchem wskazał swoją twarz i gazę, którą jeszcze trzymałam w ręku.
- Bo nie chciałam, żebyś wyglądał jak pół nieszczęścia. A właśnie!
Rozejrzałam się po wnętrzu samochodu, by w końcu oderwać od niego wzrok, ale nic nie rzuciło mi się w oczy.
- Co?
Zapytał zdziwiony chłopak.
- Mamy tu coś zimnego? - zapytałam z powątpiewaniem. Wszystko tu było strasznie nagrzane od słońca.
- Weź piwo z lodówki.
- Z lodówki?
- Takiej przenośnej. Kinga, podasz jej?
I w taki oto sposób dowiedziałam się, że mamy w aucie małą, przenośną lodówkę.
Wzruszyłam ramionami i przyłożyłam lodowatą i pełną puszkę do oka Damiana.
- Powinno pomóc.
- Wiesz, jeszcze nikt mi nie przykładał piwa na opuchliznę.
Zaśmiał się, dalej trzymając rękę na mojej nodze. Nie przeszkadzało mi to. Też się zaśmiałam, uświadamiając sobie, że z pewnością śmiesznie to wygląda.
- Okej, oprzyj się wygodnie.. o tak. - powiedziałam, gdy Damian zniżył się na siedzeniu i oparł głowę o zagłówek. - A teraz.. - złapałam jego rękę, która teraz leżała bezwładnie na moim udzie, podniosłam i dotknęłam nią puszki. - ... trzymaj ją sam.
Damian odłożył piwo na bok i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- No wiesz.
- Co? - zaśmiałam się z jego miny, poturbowanego szczeniaczka.
- Myślałem, że będziesz się teraz mną opiekować.
- Zapomnij.
Nieświadomie przysunęłam się bliżej niego.
- No co ty, teraz?
- Teraz? - uśmiechnęłam się, nie wiedząc do czego zmierza.
- Gdy już pokazałaś mi jakie to miłe..
Zaśmiałam się raz jeszcze, przypominając sobie wiele razy, gdy mnie tak rozśmieszał. Gdy spoważniałam, zorientowałam się, że jesteśmy stanowczo zbyt blisko siebie. Serce zaczęło mi szybciej bić, wybijając mnie tym z pantałyku.
- Może lepiej się prześpij.
Uśmiechnęłam się delikatnie i oparłam o swoje własne siedzenie. Wyjrzałam przez okno. Dlaczego nie mogę go traktować tylko jak przyjaciela? Nie rozumiałam już swoich uczuć. Gdyby był tylko moim przyjacielem, nie reagowałabym tak na jego bliskość, prawda?
Bardziej poczułam niż zauważyłam, że zaczęliśmy zwalniać, aż w końcu stanęliśmy na środku drogi, i to w lesie.
- Dlaczego się zatrzymaliśmy? - zapytała Kinga, w chwili, gdy sama chciałam to zrobić.
- Zabrakło paliwa.
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Zabrakło paliwa? To dlaczego wcześniej nie zatankował?
- Nie zatankowałeś?
Kinga była wprost oburzona. Cieszyłam się, że nie jestem teraz w skórze Konrada, przypominając sobie pobudkę w jej wykonaniu, a przecież wtedy nie była wściekła.
- Oczywiście, że tak. Coś się musiało stać.
Razem z Damianem wyszli z samochodu. Głównie z ciekawości, z Kingą zrobiłyśmy to samo.
Przez chwilę chłopcy grzebali pod maską auta, czemu przyglądałyśmy się bez żadnych docinków. Lekki wietrzyk przynosił chwile ukojenia, po gorących, słonecznych promieniach.
- Zdaje mi się, że masz dziurawy zbiornik paliwa.
Damian wyszedł spod auta i otrzepał się z piasku. Nawet Kinga, która raczej nie zajmuje się samochodami pojęła wagę sytuacji.
- I co teraz?
Zapytała bardziej pokojowo.
- Zadzwonię do Nika. Może nas doholuje.. Na pewno już tam są.
Nik? Kto już tam jest? Nasza paczka znajomych, którą miałam "na nowo" poznać? I gdzie jest to tam?
Damian kilkakrotnie próbował się dodzwonić do Nika i innych, ale żadne z nich nie miało zasięgu. Nie wiedziałam co o tym myśleć. 
- Zostało jeszcze jakieś półtorej kilometra.. Pójdę do nich i załatwię pomoc.
Zaproponował Damian. Nie słysząc żądnego protestu, wyjął butelkę wody z samochodu i ruszył przed siebie. Nie wiem co mną kierowało, ale musiałam go zatrzymać.
- Poczekaj! Idę z tobą.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 16

Gdybym je pamiętała, pewnie całe życie przewinęłoby mi się przed oczami. A tak, przypomniała mi się tylko kobieta o długich, kręconych brąz włosach ze zdjęcia, która prawdopodobnie opiekowała się mną w domu dziecka. Tylko dlaczego akurat mnie poświęcała tyle uwagi? Czy nie powinna postępować fair w związku z innymi dziećmi? Sierotami, takimi jak ja..
- Wiedziałam o tym, przed wypadkiem?
Zapytałam po tym, jak usiadłam obok mamy na podłodze.
- Nie. Nie mieliśmy z Adrianem odwagi ci powiedzieć.
Z Adrianem? Boże, nie pamiętam nawet imion własnych rodziców. A nie, nie własnych. To mi chyba mogą wybaczyć. 

Pewnie gdyby nie utrata pamięci, poczułabym się gorzej. Tylko ciekawość mogła mnie uchronić od załamania i rozpaczy.
- Dlaczego mnie zaadoptowaliście? 
Mama westchnęła cicho i zapatrzyła się w punkt przed sobą. Na chwilę przestała płakać, a potem zaczęła opowiadać.
- Kilka lat po naszym ślubie postanowiliśmy powiększyć naszą rodzinę. Odstawiłam tabletki antykoncepcyjne, ale po jakimś czasie żadne z nas nie zauważyło rezultatów. Adrian zaproponował, abyśmy poprosili o pomoc ginekologa. Zgodziłam się, bo dlaczego by nie? Następnego dnia zadzwoniłam do lekarza poleconego przez moją mamę i umówiłam nas na wizytę. Tam bardzo miły i pomocny doktor proponował nam wiele rozwiązań, ale żadne nie przynosiło należytych skutków. I wtedy właśnie dr Jakub postanowił zrobić nam badania płodności. Z niecierpliwością czekaliśmy na wyniki, a kiedy już przyszły bałam się je otworzyć. Adrian w końcu zdobył się na odwagę i przeczytał swoje. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do mnie zachęcająco, a ja kierowana nadzieją, zaczęłam czytać wyrok jakim mnie obarczono. Okazało się, że nie mogę mieć dzieci. Załamałam się.. Bałam się, że Adrian przestanie mnie kochać, dlatego że nie będę mogła dać mu potomka, o którym tak marzył. Nie doceniałam go. To on wyprowadził mnie z depresji. Poświęcał mi więcej czasu i na każdym kroku zapewniał, że są inne sposoby na powiększenie naszej małej rodzinki. Jakiś czas później znajoma poleciła mi adopcję. Sama wychowała dwójkę dzieci z sierocińca. Podziwiałam ją za to, ale nie wiedziałam jak zareaguje na to Adrian. W końcu nie będzie to dziecko z jego krwi i kości, myślałam wtedy, ale pewnego wieczoru zapytałam czy moglibyśmy zaadoptować dziecko. Zgodził się bez wahania, a potem pojawiłaś się ty.. Nie zajęło nam zbyt wiele czasu pokochanie cię jak rodzonej córki, ba, nawet zapomnienie o tym, że nią nie jesteś.
 Nie chciałam roztrząsać tego co wydarzyło się dawno temu. Jednak sam fakt, że biologiczni rodzice oddali mnie do domu dziecka jest okropny. A o tym, że być może byłam wpadką, nie chcę nawet myśleć.
Nie mogę się teraz rozklejać. Muszę wyjechać, przynajmniej na jakiś czas.
- Przepraszam, córeczko.
To czułe zdrobnienie wzruszyło mnie do granic możliwości, niwecząc moje postanowienie. Przytuliłam się do mamy najmocniej jak potrafiłam, myśląc o tym, że opiekowała się mną i kochała jak własną córkę przez tyle lat.
- Muszę już iść. Do zobaczenia mamo.
Wiedziałam, że potrzebuje potwierdzenia na to, że jej przez to nie potępiam. Miałam tylko nadzieję, że nazwanie jej mamą wystarczy.
Pocałowałam ją w policzek na pożegnanie, wzięłam telefon z szafki nocnej i zeszłam na dół.
W kuchni zastałam dwójkę przyjaciół i tatę, który stał oparty o ścianę. Na mój widok wyprostował się i spojrzał wyczekująco.
- Idź do niej, potrzebuję cię.
Kiwnął głową ze zrozumieniem. Z jego oczu wyczytałam, że domyślił się tego iż mama o wszystkim mi opowiedziała. Gdy myślałam, że się ze mną nie pożegna przygarnął mnie do siebie z nienacka. Wtuliłam się w niego, pozwalając by ojcowska siła i bezpieczeństwo mnie ukoiły.
Wkońcu puścił mnie i bez słowa udał się na górę.
- Co się stało?
Kinga, spojrzała na mnie z ciekawością wypisaną na twarzy, a ja nie miałam najmniejszej ochoty tłumaczyć im co mnie tak dobiło. Pokręciłam tylko przecząco głową. Miałam nadzieję, że nie zarzucą mnie milionem pytań.
- Chodź, czas na nas.
Przyjaciel podszedł  do mnie, objął i zaprowadził do samochodu. Zauważyłam, że podczas mojej nieobecności ktoś, pewnie Damian, zaniósł mój bagaż do auta. A tam, za kierownicą czekał na nas chłopak Kingi, Konrad. Na nasz widok wysiadł z auta.
- Cześć Jagoda, dobrze cię widzieć.
Wyższy ode mnie ciemnooki brunet, uśmiechnął się zachęcająco. Kinga podeszła do niego i pocałowała w policzek, a ten objął ją w talii i przygarnął do siebie. Patrząc na nich, trudno było się nie uśmiechnąć. Pasowali do siebie, i to bardzo. A miłość jaką się darzyli zarażała świat optymizmem. Potrzebowałam go teraz.
- Cześć.
Nie udało mi się wykrzesać z siebie zbyt wiele entuzjazmu. Mój uśmiech nie był też zbyt przekonujący. Na szczęście Konrad uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Wsiadajcie, czas ruszać.

 Jakąś godzinę później zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Podczas gdy Konrad zajmował się zaopatrzeniem auta w paliwo, my chodziliśmy między regałami w sklepie. Uznałam, że to dobra pora na wspomnienie o wczorajszym telefonie.
- Dzwonił do mnie Boni.
Kinga przystanęła z ręką na sevenday's-ach, a Damian spojrzał na mnie zdziwiony.
- Czego chciał?
- Porozmawiać. A bynajmniej tak twierdził..
- Ale ty uważasz, że to Daniel kazał mu się z tobą umówić. - dokończyła Kinga, trafnie określając moje przypuszczenia.
- Wkońcu to przyjaciele. - powiedział sarkastycznie Damian, robiąc coś na kształt cudzysłowia.
- Nie rozumiem. - przyznałam.
- Wszyscy wiedzą, że Boni jest sługusem Daniela, choć ten nazywa go swoim przyjacielem.
- Jak można być takim idiotą?
Zapytałam dziwiąc się, skąd w tym kolesiu tak mało wiary w siebie. Dlaczego daje sobą pomiatać? Boi się Daniela?
- Mnie się nie pytaj.
Damian podniósł ręce w obronnym geście.
- Skąd w ogóle takie przezwisko?
Ta kwestia także nie dawała mi spokoju.
- Od imienia. - wyjaśniła Kinga. - Boni od Bonifacy, zanim go nie poznałam nie wiedziałam, że się jeszcze tak dzieci nazywa.
- Jakby nie było, rodzice wyrządzili mu krzywdę tym imieniem.
- No wiesz Damian, myślałam, że masz w sobie odrobinę współczucia. - zrugała go żartobliwie Kinga.
Oczywiście każde z nas dosknale wiedziało, że Damian jest wyposażony aż w nadmiar współczucia.
- Dobra dziewczyny dość tych żartów, mamy jeszcze sporo drogi do przejechania.
- A gdzie jedziemy?
Zapytałam z nadzieją na to, że w końcu dowiem się dokąd mnie wywożą, ale ci uparcie trzymali buzie na kłódkę.
- Do ładnego miejsca.
Uśmiechnął się chytrze i puścił mi oczko, co skwitowałam śmiechem. Nic innego mi chyba nie zostało. 





tak wiem, miałam napisać coś po trzech tygodniach, ale złożyło się tak, 
że dopiero przed wczoraj wróciłam do domu, i nie miałam głowy do napisania kolejnej notki..
ale, zapomnijmy o tym ;)
jest już nowa, a więc czekam na wasz opinie i może jakieś sugestie? ;p
do następnego ^^